Tym razem zabieram Was razem z Piotrem Kossowskim na cztery wyprawy – po Ameryce Południowej, Azji Południowo-Wschodniej, Afryce Południowej oraz Ameryce Centralnej.
Bowiem książka „Tygiel” to bardzo subiektywny opis podróży, jakie odbył autor. Zresztą sam na początku zaznacza „opisałem to, co widziałem, tak jak zrozumiałem. Jeśli coś było czarne, to jest opisane jako czarne, żółte jako żółte, a czerwone jako czerwone”. I tak faktycznie było :)
Zaczynamy od Brazylii. Jesteśmy w Rio de Janeiro, gdzie poznajemy historię Marcelo, dowiadujemy się jak (pod względem społecznym) podzielone jest miasto, dlaczego powinniśmy unikać brazylijskich dzieci oraz gdzie można spotkać najładniejsze kobiety. Z Rio lecimy do Sao Paulo, gdzie przez kilka dni mieszkamy u Marcelo. Następnie autobusem jedziemy do Campo Grande i zatrzymujemy się w Bonito (niewielkiej miejscowości położonej w stanie Mato Grosso do Sul). Następnie przejście graniczne z Boliwią, Santa Cruz, pustynia Atacama, La Paz, dalej do Peru – nad jezioro Titicaca, Cusco i Machu Picchu, skąd jedziemy do Chile. Z Chile przez Buenos Aires wracamy do Polski.
Plan zostaje zrealizowany i zajmuje jedną czwartą książki. Po drodze autor przedstawia mnóstwo szczegółów, subiektywnych wrażeń oraz przygód, które go spotkały. Cały opis daje obraz świata, tak odległego, że czasami wręcz nierealnego.
Londyn. Lotnisko Heathrow. Tym razem lecimy zwiedzić Azję Południowo-Wschodnią. Zaczynamy od Hongkongu. Nowoczesna infrastruktura, pięćdziesięcio piętrowe wieżowce i okropne jedzenie na ulicach. Następnie promem na wyspę Lantau i dolatujemy do Bangkoku. Uff jak gorąco. Smog, piekielna gorączka, słynne dzielnice rozpusty i tuk-tuki – tak w kilku słowach opisujemy pobyt w stolicy Tajlandii. Kolejny cel to Laos, gdzie największym utrudnieniem jest… transport. Nie ma stałych rozkładów, nie wiadomo skąd, o której i czym dojedziemy się do zamierzonego miejsca.
Z trudnościami, ale udaje nam się dostać do Muang Sing – miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od granicy z Chinami. Po drodze zaliczamy Vang Vieng – miasto relaksu, lenistwa i handlu opium oraz Wientian, stolicę Laosu, aby wreszcie dotrzeć do Wietnamu. Bezpieczny i pełen otwartych ludzi kraj okazuje się wielkim zaskoczeniem. Jeszcze tylko wypad do Kambodży, gdzie zwiedzamy Angkor Wat, czyli zagubiony w dżungli zespół świątynno-miejski z czasów Khemrów i wracamy do Polski.
Afryka Południowa. Zaczynamy od Johannesburga, w którym na trasie lotnisko-miasto często dochodzi do napadów na turystów. Dlatego wybieramy opcję „nocleg w hostelu + przyjazd minibusem”. Hostel nie tylko znajduje się za wielką kratę, ale również nad ogrodzeniem dostrzegamy drut kolczasty. Republika Południowej Afryki nie należy do bezpiecznych krajów, a lokalna branża turystyczny nakręca spiralę strachu, w oczekiwaniu na zapłatę za solidną ochronę. Wyprawa po Afryce Południowej to nie tylko RPA. To także: Suazi, Mozambik i Zimbabwe, gdzie odwiedzamy wiele miejscowości, poznajemy nie tylko tamtejszą kulturę i społeczeństwo, ale także wielu kompanów, którzy nam towarzyszą przez kraje południowej Afryki.
Ostatni nasz cel to Ameryka Centralna. Podróż trwa długo i rozplanowana jest na kilka etapów: Warszawa-Londyn, Londyn-Miami, Miami-Cancun. Jesteśmy w Meksyku, na który przeznaczamy dwa dni. Zaczynamy od kurortu Cancun, przez Palenque i ruiny po Majach do San Cristobal de Las Casas aż dojeżdżamy do Mesilli, w której przekraczamy granicę Gwatemali. Xela, San Pedro, Chichastenango, Rio Dulce to tylko niektóre miejscowości w czasie podróży. Kolejnym punktem jest Honduras, do którego dostajemy się łodzią.
Mieszkańcy preferują język angielski od hiszpańskiego, a na ulicach spotykamy zataczających się pijaków, co oznacza, że dotarliśmy do strefy rumu. El Poy to kolejny punkt – tym razem granica z Salwadorem. „Eleganckie mundury, nowoczesne urządzenia, zielona waluta – tak wygląda kraj po wojnie domowej, której nie wygrali komuniści”.
Następnie Kostaryka, gdzie w autobusach są numerowane miejsca (!) „Kraj bez historii, ludzie bez jaj. Taksówkarz dwa kilometry robi w czterdzieści minut i po drodze pyta każdego o drogę, ale przysięga, że wie gdzie jechać”. Dalej dostajemy się do Nikaragui – kraju rozpadających się baraków, hoteli robotniczych, obozu pracy i… karaluchów. Ale to wszystko ma w sobie taki urok, że jeszcze kiedyś tu przyjadę. Wracamy do Kostaryki skąd jedziemy do Panamy, dalej Kolumbia i już jesteśmy w Ekwadorze, który sprawia wrażenie światowego centrum lewej kasy – gra polega na tym, kto komu podrzuci fałszywe monety lub banknoty. Quito, Miami, Nowy Jork, Paryż, Warszawa. No właśnie… „tak samo kocham opuszczać Warszawę, jak do niej wracać”.
Podróż zakończona, książka także. Nie bez powodów wcieliłam się w kompana Piotra Kossowskiego i recenzję przygotowałam w taki sposób, jakbym z nim tam była. Czytając książkę Czytelnik właśnie tak się czuję, jakby był obok autora, zwiedzał razem z nim, poznawał nowe osoby, miejsca, kulturę.
Piotr Kossowski często używa równoważników zdań, przez co książkę czyta się bardzo szybko. Jednak na 286 stronach nie da się szczegółowo opisać czterech wypraw, podczas których autor odwiedza kilkanaście krajów. Zabrakło mi dłuższych opisów albo zdjęć, które wzbogaciłyby książkę i pomogły Czytelnikowi wyobrazić sobie niektóre miejsca lub zdarzenia.
Jednak, jeśli ktoś planuje podróż, na któryś z wymienionych kontynentów to polecam tę lekturę. Warto przeczytać i dowiedzieć się, jakie zagrożenia oraz niespodzianki mogą czyhać na turystę, wybierającego się samotnie w egzotyczną wyprawę.