Gdy po raz pierwszy w tym roku wybrałam się w wyprawy rowerową na Bornholm, miałam przekonanie, że wszystkie trasy rowerowe będą tak dobrze przygotowane. Oznaczone, utwardzone, bez przeszkód i większych trudności, zaplanowane i wykonane tak, aby ułatwić życie rowerzystom. Czy taki jest polski odcinek Międzynarodowej Trasy Rowerowej EuroVelo R10? W poniższym wpisie opis mojej wyprawy rowerowej szlakiem Velo Baltica – ze Świnoujścia na Hel.
Przeczytaj także: Wyprawa rowerowa – jak się do niej przygotować i co warto ze sobą zabrać
Cała wyprawa rowerowa szlakiem Velo Baltica została podzielona na 7 dni, w czasie których udało mi się przejechać 576 km i odwiedzić 13 latarni morskich położonych wzdłuż trasy (lub w bliskiej odległości od szlaku), na wybrzeżu Morza Bałtyckiego. Mimo że tendencja w ilości przejechanych kilometrów miała być malejąca, to bywały dni, w czasie których ilość kilometrów rosła, czego powodem były zmiany trasy z racji złego stanu. Niestety trudno porównać jakość polskich ścieżek rowerowych nad Bałtykiem do tras rowerowych na Bornholmie. A oto jak przebiegała moja podróż…
Świnoujście – Międzyzdroje – Trzęsacz – Niechorze
Start wyprawy rowerowej zaplanowany był w Świnoujściu. Nie bez powodu! W Polsce wiatr wieje z reguły z zachodu na wschód, dlatego jeśli planujesz przejechanie szlaku Velo Baltica, wybierz ten kierunek, aby uniknąć jazdy pod wiatr, która bywa nie tylko uciążliwa, ale także męcząca.
Do Świnoujście dojechałam dzień wcześniej, w piątek 9 sierpnia 2019 roku około godziny 22:30, pociągiem z Poznania. Następnego dnia, z samego rana wyruszyłam na szlak. Pierwszym przystankiem była latarnia morska w Świnoujściu, położona tuż obok Fortu Gerharda. Jest to najwyższa latarnia morska w Polsce, a na jej szczyt prowadzi 308 schodów. Tutaj przeczytasz więcej na jej temat: Szlakiem polskich latarni morskich
Z latarni morskiej do wjazdu na trasę rowerową R-10 jest niedaleko. Szlak Velo Baltica ze Świnoujścia do Międzyzdrojów biegnie przez las. W kilku miejscach musisz liczyć się z piachem, który utrudnia jazdę na rowerze, szczególnie z sakwami, które są sporym obciążeniem. Na trasie znajduje się Podziemne Miasto. Warto je odwiedzić (jeśli dysponujesz czasem). U mnie czasu zabrakło, ponieważ spod latarni wyruszyłam ok. 11:00, a trasa tego dnia zakładała przejechanie ok. 70 km. Sam odcinek przez las to około 10 km.
Przejazd przez Międzyzdroje nie należał do łatwych i przyjemnych. Szczyt sezonu turystycznego sprawia, że w takich nadmorskich, turystycznych miejscowościach lepiej zsiąść z roweru i poprowadzić go promenadą niż przeciskać się pomiędzy spacerowiczami. Z Międzyzdrojów zdecydowałam się ruszyć dalej drogą krajową nr 102 w kierunku Wisełki. Powodem było odwiedzenie latarni morskiej w Kikucie. Szlak rowerowy znacznie od niej odbiegał, a już wcześniej dowiedziałam się, że trudno będzie ją znaleźć. Dlatego chcąc zaoszczędzić nieco czasu, pojechałam asfaltem. Droga była męcząca, ponieważ na tym odcinku było sporo pagórków do pokonania.
Aby dojechać do latarni morskiej Kikut należy w miejscowości Wisełka skręcić z drogi numer 102, w ulicę Leśną (w lewo przed sklepem spożywczym). Dalej dojechać do mostku i skręcić w prawo, w drogę leśną. Trzymaj się pieszego szlaku czerwonego. Droga wiedzie przez las, około 3 kilometry. UWAGA! Ostatni odcinek jest mocno stromy – rodziny z wózkami czy rowerzyści mogą mieć problem, ale jest miejsce, gdzie można zostawić rower czy wózek i wejść pod górę bez dodatkowego obciążenia.
Dalej, nadal tę samą drogą numer 102, przez Międzywodzie do Dziwnowa i Dziwnówka, przez Łukęcin, Pobierowo do Trzęsacza. Miasteczko okazało się idealnym przystankiem na obiad, ale był to obowiązkowy punkt postoju z racji znajdujących się tutaj ruin kościoła.
Ostatni odcinek pierwszego dnia wyprawy rowerowej to trasa licząca niecałe 7 km z Trzęsacza do Niechorza. Łączny dystans tego dnia wyniósł 81 km.
Niechorze – Trzebiatów – Kołobrzeg – Gąski
Drugi dzień wyprawy rowerowej rozpoczęłam od odwiedzenia latarni morskiej w Niechorzu. Ta latarnia stała się moim numerem 1 w rankingu wszystkich odwiedzonych latarni. Ma wysokość 45 metrów, zbudowana została z czerwonej cegły i wzniesiona na wysokim klifie. Dodatkowym zabezpieczeniem przed uszkodzeniami fal morskich jest betonowa opaska o długości 500 metrów.
Z Niechorza zdecydowałam się kontynuować trasę drogą krajową numer 102. Wszystko przez bolące kolano i obciążeniem na bagażniku oraz niepewny teren nadmorskiej trasy. Jednak asfalt dawał możliwość rozwinięcia prędkości, której nie byłam w stanie osiągnąć w terenie leśnym. Dzisiejszy odcinek był długi, a ryzyko dojechania późnym wieczorem do Gąsek – bardzo duże. Kolejnym atutem jazdy tą trasą była możliwość odwiedzenie Trzebiatowa, które okazało się bardzo ciekawym miastem.
Trzebiatów to miasto z zachowanym, czytelnie rozplanowanym, średniowiecznym układem w obrębie częściowo zachowanych murów obronnych. Zobaczyć w nim można gotycką farę, klasycystyczny pałac, charakterystyczny ratusz na rynku oraz zabytkowe, odnowione kamienice.
Kolejnym celem na szlaku był Kołobrzeg i odwiedzenie tamtejszej latarni morskiej. Opuściłam drogę numer 102 i skierowałam się boczne drogi, które przez Gorzysław, Bieczyno, Nowy i Stary Borek poprowadziły mnie do Kołobrzegu. Trasa asfaltowa, raczej płaska, bez większych przeszkód czy trudności. Do Kołobrzegu dotarłam w godzinach wczesnopopołudniowych, więc po odwiedzeniu latarni morskiej, zrobiłam tutaj dłuższy postój na obiad.
Z Kołobrzegu do Gąsek jest 25 km. Trasa rowerowa bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, ponieważ biegła wzdłuż morza, tuż przy wybrzeżu. Droga była raczej asfaltowa, wydzielony pas dla rowerzystów oraz dla pieszych, a po drodze szerokie, drewniane kładki na wysokości ostoi ptactwa. Najgorszy odcinek był w Ustroniu Morskim – ilość spacerujących turystów, wchodzących na ścieżkę rowerową i nie zauważających rowerzystów była przytłaczająca. Łączny dystans tego dnia wyniósł 85 km.
Gąski – Osieki – Darłowo – Jarosławiec
Trzeci dzień wyprawy rowerowej rozpoczęłam od odwiedzenia latarni morskiej w Gąskach. Latarnia została wybudowana w 1878 roku. Wieża ma okrągły kształt, a jej wysokość wynosi 49,8 metra. Więcej o szlaku latarni morskich przeczytasz w osobnym wpisie.
Ruszyłam w dzisiejszą trasę, która prowadziła brzegiem morza, przez najbardziej turystyczne i zatłoczone miejscowości. Pierwszym przystankiem było Sarbinowo i przejazd przez centrum miasta. Ilość spacerowiczów oraz ruch na drodze był bardzo duży. Szybko uciekłam do Chłopów i dalej do Mielna, w którym zrobiłam krótki postój nad jeziorem Jamno.
Trasa prowadziła wzdłuż jeziora aż do Łazów, w których skręciłam do małej miejscowości Osieki. Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ za Łazami droga się kończy i nie ma przejazdu z powodu bliskości kolejnego jeziora – Bukowo. Jednak nie tylko dlatego. Okazało się, że w Osiekach znajduje się kościół, który leży na Starosianowskim Szlaku Turystycznym. Szlak obejmuje 13 kościół, położonych na północ, wschód oraz południowy-wschód od miejscowości Sianów.
Ze wsi Osieki należy kierować się na Rzepkowo i dalej drogą numer 203 do Iwięcina, w którym także zobaczyć można kościół z XIV wieku. Trzymając się dalej tej drogi przejedziemy przez miejscowości Bukowo Morskie, Dąbki, Bobolin, Żukowo Morskie i wjedziemy do Darłowa. A tak wyglądała ta trasa ze ścieżką rowerową:
Przejazd przez Darłowo nie był trudny, ponieważ w większości znajduje się tutaj ścieżka rowerowa. Moim celem w tym miejscu było dojechanie do latarni morskiej w Darłówku, której znalezienie było wyzwaniem i nie obeszło się bez zapytania miejscowych o trasę. Na szczęściu udało się znaleźć latarnię i zobaczyć ją w całej swojej okazałości:
Z Darłówka do Jarosławca prowadzi ścieżka rowerowa, biegnąca pomiędzy morzem a jeziorem Kopań. Odległość do miejscowości Wicie wynosi około 10 km. Z Wić do punktu docelowego było tylko 6 km. To ostatnie odcinek dzisiejszego dnia, a łączny dystans wyniósł prawie 90 km. To był najdłuższy dzień w czasie całego wyjazdu, ale na szczęście nie najgorszy. Ten dopiero przede mną.
Jarosławiec – Łącko – Ustka – Rowy
Czwarty dzień wyprawy rowerowej tradycyjnie już rozpoczęłam od odwiedzenia latarni morskiej – tym razem w Jarosławcu. Zdecydowałam się na bardzo wczesny spacer po miasteczku, ponieważ chciałam uniknąć tłumów turystów, którzy jeszcze smacznie spali. Latarnia morska znajduje się w samym centrum Jarosławca, bardzo blisko głównego deptaka. Ma wysokość 33 metrów, a jej otwarcie nastąpiło w 1838 roku.
Korzystając z uroków poranka postanowiłam przejść się jeszcze na plażę i poszukać słońca, które ukrywało się za chmurami. Tak wygląda plaża w Jarosławcu o poranku:
Dzisiejsza trasa nie zapowiadała się na długą, a myśl, że następny dzień będzie wolnym od pedałowania – dodawała skrzydeł. Z mapy wynikało, że teren pomiędzy morzem a jeziorem Wicko jest nieprzejezdny, dlatego od razu zdecydowałam się objechać jezioro od strony południowej. Nie wiem czy była to słuszna decyzja, niemniej jednak do miejscowości Łącko prowadziła ścieżka rowerowa, dzięki czemu pierwszy odcinek zapowiadał się na lekki, łatwy i przyjemny. Przy okazji udało mi się odwiedzić kolejny, bardzo ciekawy kościół na trasie:
Kolejne, mijane po drodze miejscowości to Korlino, Królewo, Złakowo aż dotarłam do Zaleskie, gdzie wjechałam na drogę krajową numer 203, którą już wcześniej miałam okazję też jechać. Dużym błędem było trzymanie się tej drogi na trasie Zaleskie – Ustka, ponieważ trasa praktycznie na całym odcinku (ok. 10 kilometrów) była w remoncie. Wprowadzono ruch wahadłowy, o którym decydują tymczasowe światła. Jednak biorąc pod uwagę perspektywę kilku miesięcy – będzie tędy prowadziła szeroka i ładna ścieżka rowerowa.
Wjazd do Ustki nie był skomplikowany. Trasa była mi znana z racji faktu, że mieszkałam w tej części Ustki dwa tygodnie wcześniej, kiedy odwiedziłam miasto w weekend. Dojazd do kładki zbiegł się idealnie z godziną 14:00, kiedy to kładka przesunęła się na drugą stronę rzeki Słupia i pozwoliła na dostanie się na drugą stronę miasta. Obowiązkowym punktem było odwiedzenie latarni morskiej w Ustce oraz zatrzymanie się na obiad.
Po ponad godzinnym odpoczynku, czas ruszyć w dalszą drogę. Z Ustki do Rowów jest około 20 km rowerem, co oznaczało niecałe 2 godziny spokojnej jazdy rowerem. Jednak nie było tak różowo, jak myślałam. Początkowa trasa super – ścieżka rowerowa przez las w Ustce. Później zaczęły się schody – brak oznakowań, pełno piachu na trasie aż dojechałam do miejsca, w którym skończyła się droga i był tylko szlak pieszy, który prowadził na bardzo stromą górkę.
Należało zupełnie zmienić kierunek i dojechać do miejscowości Przewłoka, skąd dalej przez Wytowno, Machowinko, Objazda i Dębinę można bez większych problemów i utrudnień dostać się do Rowów. Dystans dzisiejszego odcinka wyniósł 54 km. O godzinie 17:30 byłam już na campingu w Rowach i rozkładałam namiot…
Rowy – Czołpino – Kluki – Łeba
W czwartkowy poranek, piątego dnia wyprawy rowerowej, z przyjemnością wsiadłam na rower, po jednodniowej przerwie, odpoczynku i relaksie. Odetchnęła też boląca dłoń od trzymania kierownicy oraz prawe kolano, które już drugiego dnia dawało się we znaki. Mimo że po drodze robiłam liczne postoje i rozciągania, to ból kolana wrócił, ale na szczęście nie był już tak dokuczliwy.
Pierwszy postój tego dnia zaplanowany był na latarnię morską Czołpino. Jeszcze w Rowach wjechałam na teren Słowińskiego Parku Narodowego (wstęp do parku kosztował 6 zł). Jezioro Gardno minęłam północną stroną. Nie da się ukryć, że był to jeden z najbardziej malowniczych odcinków podczas całej wyprawy. Najpierw jezioro Gardno, później Jezioro Dołgie Małe oraz Jezioro Dołgie Duże. Przy każdym z nich robiłam postój, aby skorzystać z drewnianych kładek wchodzących w jeziora i podziwiać ich uroki.
Droga była leśna, ale utwardzona. Piasek zdarzał się bardzo rzadko i był niewyczuwalny dla rowerowych kół. Tak wyglądała cała droga aż do latarni Czołpino. Latarnia znajduje się na górce, do której prowadzą schody, więc rower zostawiłam na dole, a pod samą latarnię doszłam na pieszo. Czwartek rozpoczynał długi, sierpniowy weekend (15 sierpnia), dlatego ilość osób pod latarnią była bardzo duża i zwiastowała co się będzie działo w kolejnych dniach podróży.
Ten odcinek od Rowów do Czołpino liczył 16 km i był bardzo przyjemny – w przeciwieństwie do tego, co czekało mnie później. Skierowałam się na Smołdziński Las i dalej trasa Velo Baltica poprowadziła mnie do miejscowości Łokciowe i Kluki, gdzie warto odwiedzić Muzeum Wsi Słowińskiej. Niestety tutaj zaczęły się schody… Droga w pewnym momencie się kończy i dojeżdża do samego jeziora Łebsko. Trzeba być bardzo uważnym i w Klukach zwracać uwagę na boczne drogi. Jedna z nich, oznaczona jako żółty szlak pieszy, jest właściwa i prowadzi do Lisiej Góry, Izbicy oraz miejscowości Gać. Jest to droga południową stroną jeziora Łebsko. Niestety trasa ma niewiele wspólnego z drogą rowerową… Przejeżdża się przez torfowiska i bagna. Na szczęście nie dosłownie, ponieważ jest mnóstw drewnianych kładek, zbudowanych na podwyższeniach, na które co chwilę trzeba wjeżdżać i zjeżdżać. Rowerem z sakwami jest to mało wygodne i przyjemne. Czasami nie ma kładek i przejeżdża się przez błoto. A do tego pełno much i komarów, które przylatują, gdy tylko zrobisz chwilowy postój:
Gdy już skończyło się błoto, zaczął się piasek w lesie na wysokości miejscowości Gać. Ten odcinek miał niecałe 8 kilometrów. Dopiero od miejscowości Żarnowska było całkiem nieźle. Tym razem jezioro Łebsko mijałam od wschodniej strony. Można wybrać drogę krajową numer 214 lub nieco krótszą trasę przez pole, gdzie znowu trafił się piasek… W końcu udało się dojechać do Łeby. To zdecydowanie był najtrudniejszy odcinek w czasie całej wyprawy rowerowej. Dystans tego dnia wyniósł 58 km.
Łeba – Stilo – Żarnowiec – Karwia
Łeba nie była w pierwotnym planie. Poprzedniego dnia miałam dojechać do Stilo i nocować na campingu w okolicach tamtejszej latarni morskiej. Jednak zmiana planu ostatecznie wyszła na dobre, bo dystans nie wyszedł bardzo długi, a i kolano mogło dłużej odpocząć. Poza tym, nigdy nie byłam w Łebie, dlatego z przyjemnością zobaczyłam miasto i trafiłam na całkiem niezłą pizzę.
Szósty dzień wyprawy rowerowej od rana zapowiadał się deszczowo. Mimo że z Łeby udało się wyjechać, kiedy jeszcze świeciło poranne słońce, to na trasie trzeba było uciekać przed deszczem. Z Łeby skierowałam się na Nowęcin i dalej do miejscowości Sarbsk. Droga w większości asfaltowa, jednak zdarzały się momenty z dużą ilością piasku:
W miejscowości Sarbsk, tuż przy skręcie na Ulinię i Sasino, musiałam zrobić przymusowy przystanek. Urwanie chmury nie pozwoliło jechać dalej. Dobrze się złożyło, że na skrzyżowaniu znajduje się sklep, a obok restauracja z dużym, drewnianym tarasem, która była jeszcze nieczynna, więc można było zaopatrzyć się w drugie śniadanie oraz kawę (kawę z ekspresu można kupić w sklepie spożywczym) i zrobić sobie przerwę. Gdy tylko przestało padać, ruszyłam w dalszą trasę. Odcinek Sarbsk – Stilo to ok. 10 km. Po dojechaniu do Stilo, znowu zaczęło padać. Tutejsza restauracja przeżywała oblężenie. Także skorzystałam z jej usług. Tym razem bezalkoholowe piwo, w oczekiwaniu na rozpogodzenie.
Do latarni morskiej Stilo prowadzą dwie drogi – przy Smażalni ryb można zostawić rower i przejść się skrótem, pod dosyć stromą górkę lub skorzystać ze ścieżki, prowadzącej nieco naokoło, ale dojechać do niej rowerem. I tu stało się coś, czego się nie spodziewałam… Przy podjeździe pod górkę i zmianie przerzutek na bardziej miękkie, pękł łańcuch. Zgubiłam jedno ogniwo, którego nie udało się odnaleźć. Na szczęście udało się naprawić łańcuch, skracając go o zgubione ogniwo. Strata kolejnych minut, ale w końcu udało się dojechać i zobaczyć w całej okazałości latarnię Stilo.
W drodze powrotnej z latarni też czekał mnie przymusowy postój w Smażalni ryb. Po raz kolejny tego dnia deszcz zmienił moje plany i „zmusił” do zjedzenia obiadu. Tak więc trasę Łeba – Stilo (ok. 20 km) pokonywałam w czasie ok. 5 godzin.
Ze Stilo w dalszą podróż wyruszyłam dopiero ok. godziny 16:30, a do przejechania było jest ponad 40 km. Decyzja była prosta – jak najszybciej dostać się do drogi krajowej nr 213 i jechać asfaltem, którym jestem w stanie osiągnąć prędkość 20-30 km/h. Po drodze zrobiłam krótki postój nad jeziorem Żarnowieckim.
Dalej przez Krokową i Karwieńskie Błoto Pierwsze, ok. godz. 20:00 dojechałam do Karwii. Łączny dystans tego dnia wyniósł 76 km.
Karwia – Jastrzębia Góra – Rozewie – Władysławowo – Hel
Ostatni, siódmy dzień wyprawy rowerowej, okazał się bardzo przyjemnym i jednym z prostszych pod względem trudności trasy. Z Karwii bardzo szybko udało się dostać do Jastrzębiej Góry. Tam postój na kawę przy Letniej Scenie Kulturalnej oraz informacji turystycznej, w której zaopatrzyłam się w niezbędne materiały o latarni morskiej i półwyspie helskim. Bulwarem Nadmorskim wróciłam do drogi krajowej nr 215, wzdłuż której ciągnęła się ścieżka rowerowa. Obowiązkowym przystankiem po drodze była latarnia morska Rozewie. Okazuje się, że są dwie latarnie morskie. O każdej z nich przeczytasz we wpisie: szlakiem polskich latarni morskich. A tak wygląda na zdjęciu:
Ścieżka rowerowa wzdłuż drogi nr 215 zaprowadziła mnie do Władysławowa. Ostatni raz byłam tutaj 16 lat temu, podczas wakacji z rodzicami. Później tylko przejazdem w drodze na Hel. Miło było po tylu latach zobaczyć ponownie Dom Rybaka i tamtejszą wieżę widokową oraz odwiedzić port rybacki.
Władysławowo jest świetnie skomunikowane z półwyspem helskim. Przez całą trasę mam do dyspozycji ścieżkę rowerową, która malowniczo wije się wzdłuż Zatoki Puckiej. Trasa obejmuje odcinek 35 kilometrów i można go pokonać w niecałe dwie godziny.
W moim przypadku było to niemożliwe, ponieważ po drodze czekało mnie znalezienie przedostatniej latarni morskiej w Jastarni. Zadanie nie było proste, ale gdy już znalazłam wyznaczony punkt, to byłam nieco rozczarowana. Latarnia jest zamknięta na stałe, nie ma do niej żadnej wyznaczonej ścieżki i sama w sobie nie jest zbyt ładna. A wygląda tak:
Niemniej jednak, Jastarnia była także przystankiem, podczas którego odwiedziłam centrum miasta i skusiłam się na kolbę gotowanej kukurydzy. Dalsza droga poprowadziła mnie do Juraty, gdzie wróciły wspomnienia sprzed lat, kiedy to w czasie studiów pracowałam tutaj na jednym ze stoisk, sprzedając pamiątki. Ostatnie 11 kilometrów prowadziło przez las, a ścieżka była urozmaicona licznymi górkami czy zakrętami. Gdy zobaczyłam tabliczkę z napisem Hel, moja radość była przeogromna. Ostatnim punktem na mojej mapie wyprawy rowerowej wzdłuż Morza Bałtyckiego była latarnia morska na Helu. Odwiedziłam ją dopiero, gdy znalazłam pole campingowe, odstawiłam rower i rozbiłam namiot. A wygląda tak:
Ostatni odcinek z Karwii do Helu to dystans niecałych 60 km. Następnego dnia, przed południem pojechałam z Helu do Gdyni i dalej do Poznania. W międzyczasie zostałam zaproszona do udzielenia wywiadu Pawłowi (Kierowca Taxi), do obejrzenia którego serdecznie zapraszam na YouTubie.