Jestem przekonana, że większość z Was zna historię Michała Pauli. „12 x śmierć” ukazała się kilka lat temu. Czemu dopiero teraz piszę jej recenzję? Ponieważ tych kilka lat temu nie miałam jeszcze bloga, a z biegiem czasu nowości książkowych pojawiło się tak dużo, że nie miałam kiedy wrócić do Michała Pauli. Teraz jest ku temu idealna okazja – w sklepach pojawiła się druga opowieść autora – „Szczur”.
Ale w tym wpisie skupię się na recenzji „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”. O czym jest książka? O krainie uśmiechu, jaką jest Tajlandia. Większości z nas ten kraj w Azji Południowo-Wschodniej kojarzy się z egzotycznymi miejscami, wypoczynkiem, wielokulturową stolicą (Bangkokiem), w której pełno tuk tuków, ulicznego jedzenia, niskich cen oraz pięknych Tajek (które często okazują się LadyBoyami).
Niestety wyjazd do tego egzotycznego kraju nie był wakacyjnym spełnieniem marzeń autora. Bowiem Michał zostaje wmanipulowany w przemyt narkotyków – tabletek ekstazy. Skuty kajdankami, uwięziony, poddaje się każe. Za swoje przewinienie otrzymuje wyrok – dwanaście razy śmierć.
Jego życie z dnia na dzień zmienia się o 180 stopni. Trafia do jednego z najgorszych więzień w Tajlandii. Ograniczony przez łańcuchy, siedzi w jednej celi z seryjnymi mordercami. Nie ma dostępu do wody pitnej, opieki medycznej ani łóżka. A do tego wszechobecna korupcja, która dotyczy nie tylko strażników czy policji, ale także więziennego lekarza, którego pomocy czasami jest nieoceniona.
Czy ktoś z Wam potrafi sobie wyobrazić, jak zachowałby się lub co zrobił w takiej sytuacji? Jak porozumiewałby się z współwięźniami? Jak walczył o kawałek wolnej przestrzeni w celi lub o porcję jedzenia? Co zrobiłby, żeby tylko przetrwać? Michał znalazł odpowiedzi na te i inne pytania, jednak jestem przekonana, że nie przychodziło mu to z łatwością. Książka daje obraz zupełnie innej Tajlandii – kraju skorumpowanego do granic możliwości, w którym w łatwy sposób, często nieświadomie można z dnia na dzień odmienić swoje życie.
Powieść, wielokrotnie dodrukowywana, ukazała się w 2011roku nakładem kieleckiego wydawnictwa Artest. Książkę czyta się szybko, jest napisana prostym językiem. Autor unika ubarwień – nie tylko w stylu pisania, ale także w opisach. Przedstawia czarno na białym okrutną rzeczywistość pobytu w więzieniu, w którym prawie otarł się o śmierć. Historia ma swoje szczęśliwe zakończenie. Ale gdyby nie rodzina oraz udział polskich prezydentów – nie wiadomo czy dzisiaj mielibyśmy okazję przeczytać tę niesamowitą opowieść.
Osobiście myślę, że warto pogratulować autorowi tego, że po tym wszystkim co przeżył, potrafił z powrotem stanąć na nogi, powrócić do rzeczywistości i… ponownie wyjechać do Tajlandii. Ale nie zdradzę Wam teraz szczegółów – na pewno już niebawem przeczytacie o tym w recenzji drugiej powieści Michała Pauli „Szczur. Farang znaczy biały”.