Hiszpania zachwyciła mnie od pierwszych chwil. W Gironie spędziłam jeden dzień. Patrząc na mapę wybrzeża i kierując się w stronę Barcelony, postanowiłam odwiedzić niewielkie, malowniczo położone miasteczko portowe – Sant Feliu de Guixols. Powstało w X wieku wokół klasztoru Sant Benet.
Pobyt w miasteczku rozpoczęłam od znalezienia hostelu, który oferowałby tani nocleg. Udało mi się taki znaleźć niedaleko wybrzeża, jednak dogadanie się po angielsku (a nawet hiszpańsku) to był nie lada wyczyn. Po krótkim odpoczynku po podróży, postanowiłam wybrać się na spacer. Poniżej kilka zdjęć z góry, na którą udało mi się wdrapać. W dole widać port Sant Feliu de Guixols.
Z jednej strony wzgórza rozpościerał się widok na całe miasto i port, a z drugiej na skaliste wybrzeże Costa Brava.
Po odprężającym spacerze, przyszedł czas na kolacje. Niestety, moja podstawowa znajomość języka hiszpańskiego nie zdała egzaminu. Nawet słownik nie pomógł. Katalończycy nie posługują się czystym hiszpańskim, ale językiem katalońskim, który jest mieszanką hiszpańskiego i francuskiego. Dopiero później okazało się, że zarezerwowanie pokoju w hostelu nie stanowiło takiego problemu, jak zamówienie obiadu w restauracji. Kelner nie mówił ani po angielsku ani po hiszpańsku. Dlatego wybór potrawy był przypadkowy, jednak bardzo trafny :).
Będąc w Sant Feliu de Guixols trafiłam na mecz piłkarski drużyn FC Barcelona – Real Madryt. Hiszpanie są zagorzałymi fanami piłki nożnej, dlatego oglądanie meczu to dla nich czysta przyjemność, bez względu na to, gdzie i o jakiej porze :).
Tak zakończył się jednodniowy pobyt w Sant Feliu. Z samego rana wsiadłam w autobus jadący bezpośrednio do Barcelony, żeby odwiedzić stolicę Katalonii.