W pierwszej części wyprawy rowerowej opisywałam trasę ze Świnoujścia do Rowów, w których zrobiłam jednodniowy odpoczynek. Byłam przekonana, że gorzej już być nie może. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy mijałam kolejne kilometry województwa pomorskiego. Chociaż początek zapowiadał się całkiem nieźle…
Przeczytaj także: Pierwszą część wyprawy rowerowej ze Świnoujścia na Hel
Przeczytaj także: Wyprawa rowerowa – jak się do niej przygotować i co warto ze sobą zabrać
Rowy – Czołpino – Kluki – Łeba
W czwartkowy poranek, piątego dnia wyprawy rowerowej, z przyjemnością wsiadłam na rower, po jednodniowej przerwie, odpoczynku i relaksie. Odetchnęła też boląca dłoń od trzymania kierownicy oraz prawe kolano, które już drugiego dnia dawało się we znaki. Mimo że po drodze robiłam liczne postoje i rozciągania, to ból kolana wrócił, ale na szczęście nie był już tak dokuczliwy.
Pierwszy postój tego dnia zaplanowany był na latarnię morską Czołpino. Jeszcze w Rowach wjechałam na teren Słowińskiego Parku Narodowego (wstęp do parku kosztował 6 zł). Trasa przebiegała EuroVelo R-10. Jezioro Gardno minęłam północną stroną. Nie da się ukryć, że był to jeden z najbardziej malowniczych odcinków podczas całej wyprawy. Najpierw jezioro Gardno, później Jezioro Dołgie Małe oraz Jezioro Dołgie Duże. Przy każdym z nich robiłam postój, aby skorzystać z drewnianych kładek wchodzących w jeziora i podziwiać ich uroki.


Droga była leśna, ale utwardzona. Piasek zdarzał się bardzo rzadko i był niewyczuwalny dla rowerowych kół. Tak wyglądała cała droga aż do latarni Czołpino. Latarnia znajduje się na górce, do której prowadzą schody, więc rower zostawiłam na dole, a pod samą latarnię doszłam na pieszo. Czwartek rozpoczynał długi, sierpniowy weekend (15 sierpnia), dlatego ilość osób pod latarnią była bardzo duża i zwiastowała co się będzie działo w kolejnych dniach podróży.


Ten odcinek od Rowów do Czołpino liczył 16 km i był bardzo przyjemny – w przeciwieństwie do tego, co czekało mnie później. Skierowałam się na Smołdziński Las i dalej trasa EuroVelo poprowadziła mnie do miejscowości Łokciowe i Kluki, gdzie warto odwiedzić Muzeum Wsi Słowińskiej. Niestety tutaj zaczęły się schody… Droga w pewnym momencie się kończy i dojeżdża do samego jeziora Łebsko. Trzeba być bardzo uważnym i w Klukach zwracać uwagę na boczne drogi. Jedna z nich, oznaczona jako żółty szlak pieszy, jest właściwa i prowadzi do Lisiej Góry, Izbicy oraz miejscowości Gać. Jest to droga południową stroną jeziora Łebsko. Niestety trasa ma niewiele wspólnego z drogą rowerową… Przejeżdża się przez torfowiska i bagna. Na szczęście nie dosłownie, ponieważ jest mnóstw drewnianych kładek, zbudowanych na podwyższeniach, na które co chwilę trzeba wjeżdżać i zjeżdżać. Rowerem z sakwami jest to mało wygodne i przyjemne. Czasami nie ma kładek i przejeżdża się przez błoto. A do tego pełno much i komarów, które przylatują, gdy tylko zrobisz chwilowy postój:

Gdy już skończyło się błoto, zaczął się piasek w lesie na wysokości miejscowości Gać. Ten odcinek miał niecałe 8 kilometrów. Dopiero od miejscowości Żarnowska było całkiem nieźle. Tym razem jezioro Łebsko mijałam od wschodniej strony. Można wybrać drogę krajową numer 214 lub nieco krótszą trasę przez pole, gdzie znowu trafił się piasek… W końcu udało się dojechać do Łeby. To zdecydowanie był najtrudniejszy odcinek w czasie całej wyprawy rowerowej. Dystans tego dnia wyniósł 58 km.
Łeba – Stilo – Żarnowiec – Karwia
Łeba nie była w pierwotnym planie. Poprzedniego dnia miałam dojechać do Stilo i nocować na campingu w okolicach tamtejszej latarni morskiej. Jednak zmiana planu ostatecznie wyszła na dobre, bo dystans nie wyszedł bardzo długi, a i kolano mogło dłużej odpocząć. Poza tym, nigdy nie byłam w Łebie, dlatego z przyjemnością zobaczyłam miasto i trafiłam na całkiem niezłą pizzę.
Szósty dzień wyprawy rowerowej od rana zapowiadał się deszczowo. Mimo że z Łeby udało się wyjechać, kiedy jeszcze świeciło poranne słońce, to na trasie trzeba było uciekać przed deszczem. Z Łeby skierowałam się na Nowęcin i dalej do miejscowości Sarbsk. Droga w większości asfaltowa, jednak zdarzały się momenty z dużą ilością piasku:

W miejscowości Sarbsk, tuż przy skręcie na Ulinię i Sasino, musiałam zrobić przymusowy przystanek. Urwanie chmury nie pozwoliło jechać dalej. Dobrze się złożyło, że na skrzyżowaniu znajduje się sklep, a obok restauracja z dużym, drewnianym tarasem, która była jeszcze nieczynna, więc można było zaopatrzyć się w drugie śniadanie oraz kawę (kawę z ekspresu można kupić w sklepie spożywczym) i zrobić sobie przerwę. Gdy tylko przestało padać, ruszyłam w dalszą trasę. Odcinek Sarbsk – Stilo to ok. 10 km. Po dojechaniu do Stilo, znowu zaczęło padać. Tutejsza restauracja przeżywała oblężenie. Także skorzystałam z jej usług. Tym razem bezalkoholowe piwo, w oczekiwaniu na rozpogodzenie.
Do latarni morskiej Stilo prowadzą dwie drogi – przy Smażalni ryb można zostawić rower i przejść się skrótem, pod dosyć stromą górkę lub skorzystać ze ścieżki, prowadzącej nieco naokoło, ale dojechać do niej rowerem. I tu stało się coś, czego się nie spodziewałam… Przy podjeździe pod górkę i zmianie przerzutek na bardziej miękkie, pękł łańcuch. Zgubiłam jedno ogniwo, którego nie udało się odnaleźć. Na szczęście udało się naprawić łańcuch, skracając go o zgubione ogniwo. Strata kolejnych minut, ale w końcu udało się dojechać i zobaczyć w całej okazałości latarnię Stilo.

W drodze powrotnej z latarni też czekał mnie przymusowy postój w Smażalni ryb. Po raz kolejny tego dnia deszcz zmienił moje plany i „zmusił” do zjedzenia obiadu. Tak więc trasę Łeba – Stilo (ok. 20 km) pokonywałam w czasie ok. 5 godzin.

Ze Stilo w dalszą podróż wyruszyłam dopiero ok. godziny 16:30, a do przejechania było jest ponad 40 km. Decyzja była prosta – jak najszybciej dostać się do drogi krajowej nr 213 i jechać asfaltem, którym jestem w stanie osiągnąć prędkość 20-30 km/h. Po drodze zrobiłam krótki postój nad jeziorem Żarnowieckim.

Dalej przez Krokową i Karwieńskie Błoto Pierwsze, ok. godz. 20:00 dojechałam do Karwii. Łączny dystans tego dnia wyniósł 76 km.
Karwia – Jastrzębia Góra – Rozewie – Władysławowo – Hel
Ostatni, siódmy dzień wyprawy rowerowej, okazał się bardzo przyjemnym i jednym z prostszych pod względem trudności trasy. Z Karwii bardzo szybko udało się dostać do Jastrzębiej Góry. Tam postój na kawę przy Letniej Scenie Kulturalnej oraz informacji turystycznej, w której zaopatrzyłam się w niezbędne materiały o latarni morskiej i półwyspie helskim. Bulwarem Nadmorskim wróciłam do drogi krajowej nr 215, wzdłuż której ciągnęła się ścieżka rowerowa. Obowiązkowym przystankiem po drodze była latarnia morska Rozewie. Okazuje się, że są dwie latarnie morskie. O każdej z nich przeczytasz we wpisie: szlakiem polskich latarni morskich. A tak wygląda na zdjęciu:

Ścieżka rowerowa wzdłuż drogi nr 215 zaprowadziła mnie do Władysławowa. Ostatni raz byłam tutaj 16 lat temu, podczas wakacji z rodzicami. Później tylko przejazdem w drodze na Hel. Miło było po tylu latach zobaczyć ponownie Dom Rybaka i tamtejszą wieżę widokową oraz odwiedzić port rybacki.
Władysławowo jest świetnie skomunikowane z półwyspem helskim. Przez całą trasę mam do dyspozycji ścieżkę rowerową, która malowniczo wije się wzdłuż Zatoki Puckiej. Trasa obejmuje odcinek 35 kilometrów i można go pokonać w niecałe dwie godziny.

W moim przypadku było to niemożliwe, ponieważ po drodze czekało mnie znalezienie przedostatniej latarni morskiej w Jastarni. Zadanie nie było proste, ale gdy już znalazłam wyznaczony punkt, to byłam nieco rozczarowana. Latarnia jest zamknięta na stałe, nie ma do niej żadnej wyznaczonej ścieżki i sama w sobie nie jest zbyt ładna. A wygląda tak:

Niemniej jednak, Jastarnia była także przystankiem, podczas którego odwiedziłam centrum miasta i skusiłam się na kolbę gotowanej kukurydzy. Dalsza droga poprowadziła mnie do Juraty, gdzie wróciły wspomnienia sprzed lat, kiedy to w czasie studiów pracowałam tutaj na jednym ze stoisk, sprzedając pamiątki. Ostatnie 11 kilometrów prowadziło przez las, a ścieżka była urozmaicona licznymi górkami czy zakrętami. Gdy zobaczyłam tabliczkę z napisem Hel, moja radość była przeogromna. Ostatnim punktem na mojej mapie wyprawy rowerowej wzdłuż Morza Bałtyckiego była latarnia morska na Helu. Odwiedziłam ją dopiero, gdy znalazłam pole campingowe, odstawiłam rower i rozbiłam namiot. A wygląda tak:

Ostatni odcinek z Karwii do Helu to dystans niecałych 60 km. Następnego dnia, przed południem pojechałam z Helu do Gdyni i dalej do Poznania. W międzyczasie zostałam zaproszona do udzielenia wywiadu Pawłowi (Kierowca Taxi), do obejrzenia którego serdecznie zapraszam na YouTubie.